Marcin Foltyn: Jestem bogiem

Zdjęcie okładkowe artykułu:  /
/
zdjęcie autora artykułu

<i>- Jestem bogiem</i> - ta myśl przyświeca większości polskich piłkarzy. Jakie mają ku temu podstawy? Tego chyba nikt nie jest w stanie logicznie wytłumaczyć. Fakty są jednak takie, że futboliści mają w Polsce bardzo dobre warunki do uprawiania sportu wyczynowego. O takich mogą jedynie pomarzyć przedstawiciele innych dyscyplin. A jednak, to nie piłkarze są autorami największych sukcesów polskiego sportu ostatnich lat. To akurat jest dla nich najmniejsze zmartwienie. Przecież kasa się zgadza, a i tak absorbują największą uwagę ze wszystkich dyscyplin, nawet gdy sukcesów brak. Ot, takie boskie prawo.

Prawdziwie "złotą" jesień zafundowali swym kibicom piłkarze reprezentacji Polski. Na temat ich występów napisano już wiele. Na uwagę, w sposób negatywny, zasługuje jednak ich postawa. Chociażby po kolejnej kompromitacji w meczu z Czechami w Pradze, kapitan reprezentacji Mariusz Lewandowski, ogłasza światu, że z optymizmem możemy spojrzeć w przyszłość. Gratulując nieprzeciętnego poczucia humoru, nam pozostaje się cieszyć, że ten człowiek najprawdopodobniej już nigdy tej funkcji pełnił nie będzie. Najwyraźniej Polska jest już na tej samej płaszczyźnie piłkarskiej co Andora i Luksemburg, bowiem kapitan nakazuje nam się cieszyć, że wywozimy tryumfalne 0:2 z "jaskini lwa", jaką jest stadion na Letnej. Doszło do tego, że reprezentant Polski, nie ma za grosz ambicji i honoru. Czasami odnoszę wrażenie, że tylko Michał Żewłakow potrafi po przegranym meczu, przeprosić kibiców za słaby występ, choć najczęściej akurat to nie on bywał głównym winowajcą. Najwyraźniej słowa zaszczyt i honor w stosunku do reprezentacji piłkarskiej, zostały maksymalnie wyświechtane. "Gwiazdy" z łaską przyczłapią na zgrupowanie, pochichrają się przez tydzień, zbiorą w plecy od przeciętniaków i rozjadą się do domów. Grunt, że się kasa zgadza.

To wszystko jest winą płac, jakie na co dzień polscy kopacze mają zagwarantowane w kontraktach z klubami. Od dawna wielu profesjonalnych menedżerów zwraca uwagę, że pieniądze, jakich żądają piłkarze w Polsce, są niewspółmiernie wielkie do prezentowanych przez nich umiejętności. Taki zawodnik, pobierając niebotyczne jak na tą część Europy wynagrodzenie, podświadomie wyrabia w sobie status megagwiazdy. Na boisku już nic nie musi, przecież kasa się zgadza. Każdy normalny kibic rwie sobie włosy z głowy, czytając niejednokrotnie wywiady z polskimi piłkarzami, w których zamiast o celach sportowych, opowiadają oni o chęci zmiany samochodu. Nikt jednak nie kazał płacić Canal Plus 120 milionów złotych za prawa telewizyjne do spotkań ekstraklasy. Dodajmy, że ta kwota znacznie przerasta fundusze, jakie wszystkie inne stacje, musiały wyłożyć na prawa do pokazywania rozgrywek ligowych we wszystkich (sic!) innych dyscyplinach drużynowych razem wziętych! To sprawia, że do klubów trafiają z tego tytułu naprawdę niezłe pieniądze, pozwalające na płacenie zbyt dużych pieniędzy, za marną pracę na boisku. Marną, o czym świadczą wyniki czołowych polskich klubów, jednocześnie najbogatszych, na arenie europejskiej.

Fala frustracji sięgnęła nawet wgłąb innych dyscyplin. I tak oto, kapitan "złotej" drużyny siatkarzy Michał Bąkiewicz, miast cieszyć się sukcesem osiągniętym w tureckim Izmirze, przypominał: - Gdy piłkarze awansują do Mistrzostw Europy, to jest niemal święto narodowe, natomiast gdy my lub siatkarki zajmiemy jedno z czołowych miejsc na wielkim turnieju, to jest ono porażką. Jego słów nie omieszkała zresztą przypomnieć przed kolejnym turniejem Mistrzostw Europy, tym razem siatkarek, kapitan żeńskiej reprezentacji, która również zdobyła medal, Anna Barańska. Prawdą jest to, że fatalną robotę wykonują w tym wypadku media, które pozwalają poczuć się gwiazdami, byle futboliście. Z niepokojem patrzyłem na ostatnie zamieszanie wokół Macieja Rybusa. Piłkarz Legii strzelił jedyną bramkę w meczu z przeciętną Kanadą i został obwołany bohaterem spotkania. Faktycznie, był jednym z najlepszych na boisku, lecz chyba zapomniano o okolicznościach. W końcu na bezrybiu i rak rybą. W takich wypadkach trzeba jednak uważać, bowiem młodemu piłkarzowi to zdecydowanie nie sprzyja. Robienie tego typu zamieszania, jest jednak typowo "polskie".

Wcale nie tak dawno temu udało mi się zasłyszeć, jak dwaj kibice rozmawiali w pociągu o tym, że Wojciech Szczęsny powinien zostać pierwszym bramkarzem polskiej kadry. Nie było by w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że mówili to ledwo po jego debiucie w Arsenalu Londyn. Ten przykład idealnie oddaje jak niewiele trzeba, by polski piłkarz poczuł się bogiem. Nadąsał, zadufał w sobie i uznał, że wszystko już ma i starać się nie potrzeba. Ambrozja, która leje się strumieniami ze strony mediów i kibiców, po nawet pojedynczym wyskoku, jeszcze żadnemu z nich nie przyniosła niczego dobrego. Najwyraźniej z piłkarzami trzeba jak z kobietami, bardzo delikatnie. Ot, takie boskie prawo.

Źródło artykułu:
Komentarze (0)