Szef polskiego rozegrania ze stalowymi nerwami. "Nikt nie panikuje"

- Staram się zachować spokój, bo mi to pomaga. Wolę skupić się na rzeczach, które mam do wykonania - przyznał po finale Marcin Janusz. Nasz rozgrywający to cichy bohater niedzielnego sukcesu.

Mateusz Wasiewski
Mateusz Wasiewski
Marcin Janusz WP SportoweFakty / Michał Mieczkowski / Na zdjęciu: Marcin Janusz
Podczas rozgrywek siatkarskich podkreśla się wiele elementów. Jedni zwracają uwagę na świetne, mocne czy techniczne ataki, drudzy na perfekcyjne przyjęcie lub szczelny blok. Nieraz zapomina się jednak o bardzo istotnej kwestii - rozegraniu.

W tej roli w pełni możemy liczyć na Marcina Janusza. Być może blisko 29-letni zawodnik nie jest największym wirtuozem w historii dyscypliny, nie tworzy ogromnej liczby efektownych akcji. Za to jest siatkarzem, który staje na czele postawionym mu zadaniom - zarówno w klubie Grupa Azoty ZAKSA Kędzierzyn-Koźle, jak i reprezentacji Polski.

Janusz, według opinii ekspertów i kibiców, rozegrał świetny turniej finałowy Ligi Narodów w Gdańsku. Co prawda nagrodę indywidualną na jego pozycji otrzymał Micah Christenson, ale Polakowi należą się duże słowa uznania. Wygranie LN to też największy sukces Marcina w kadrze.

- Dla mnie to oczywiście pierwszy złoty medal w reprezentacyjnej karierze. Ten krążek jest dla mnie czymś specjalnym. Zdobyłem go w mieście, które zawsze bardzo dobrze wspominam. Tak ważne trofeum w tak szczególnym dla mnie miejscu znaczy naprawdę wiele - nie ukrywał po finałowym meczu podopieczny Nikoli Grbicia.

ZOBACZ WIDEO: Kamera w szatni. Zobacz, co stało się po meczu Polaków - Pod Siatką

- Złoto smakuje niesamowicie. Powtórzę to jeszcze raz - zdobycie medalu w tym wyjątkowym miejscu przed własną publicznością jest jedną z chwil, dla których uprawia się sport. Kibice to nasz dodatkowy zawodnik i atut. Wiem, że to banał, który powtarzamy, ale taka jest prawda - podkreślił.

Magiczne miejsce

Nazwisko Marcina Janusza może dobrze kojarzyć się kibicom z Gdańskiem. To właśnie w tym mieście i działającym tu klubie po raz pierwszy odegrał bardzo ważną rolę w kreowaniu akcji zespołu.

- Życie sportowca składa się z takich przełomów, schodków, które trzeba pokonywać. Na pewno gra w Gdańsku była bardzo ważnym momentem w mojej karierze. Z drużyny, która nie była stawiania w roli faworytów, potrafiliśmy stać się zespołem wygrywającym i rywalizującym z najlepszymi, jak równy z równym. W Treflu Gdańsk stawiałem też pierwsze kroki jako podstawowy rozgrywający. Bardzo dużo wyniosłem z tego klubu - przyznał zawodnik.

Już wtedy siatkarz pochodzący z Nowego Sącza wyróżniał się ogromną dojrzałością i umiejętnością zapanowania nad emocjami. Do tego momentu to ważny element przygotowania do spotkania naszego rozgrywającego.

- Staram się zachować spokój, bo mi to pomaga. Wolę skupić się na rzeczach, które mam do wykonania. Mam określone zadania. Ogólnie oceniłbym naszą drużynę jako spokojną. Może niekoniecznie w ekspresji po udanych akcjach, ale w trudnych momentach - zauważył wicemistrz świata.

Janusz w pomeczowej rozmowie kilkukrotnie podkreślił siłę całego zespołu prowadzonego przez serbskiego szkoleniowca.

- Powtarzamy to cały czas, że nasz szeroki skład jest fenomenem. Kto nie wejdzie, ten daje coś dobrego. Poziom naszej gry absolutnie nie spada. Tak samo było w finale. Wszedł Tomek Fornal i dał bardzo wartościową zmianę, mimo że wcześniej nie grał w większym wymiarze czasu - powiedział.

Mentalna siła

Siatkarz uważa, że można pochwalić całą drużynę za to, jak zarządza swoimi emocjami.

- Nikt nie panikuje, mimo że jedni mają większe, a drudzy mniejsze ogranie na arenie międzynarodowej. Pokazaliśmy to choćby w finale po drugim secie, który przegraliśmy na własne życzenie, jednocześnie oddając to, że Amerykanie to świetna drużyna - przyznał.

- Oni się nigdy nie poddają, ale my mieliśmy wszystko w swoich rękach, żeby zakończyć tę partię. Nie udało się, ale to nas nie wybiło z rytmu. Wróciliśmy w trzecim secie. Trudne momenty często potrafią podciąć skrzydła drużynie. Nas nikt nie dał rady złamać. To bezcenne - dodał.

Biało-czerwoni rywalizowali w finale z Amerykanami we wcześniej odsłonie turnieju, Lidze Światowej. Wtedy, w 2012 roku, także pokonali rywali ze Stanów Zjednoczonych.

- Oglądałem finał Polska - USA w LŚ. Coś kojarzę. Wiem, że Stanley przestrzelił ostatnią piłkę! - powiedział z uśmiechem na twarzy nasz rozgrywający, nawiązując do słynnego tekstu komentatora Polsatu, Tomasza Swędrowskiego.

- Rzecz jasna wtedy marzyło się o tym, aby kiedyś sięgnąć po złoto imprezy takiej rangi. Takie rzeczy są jednak zawsze odległe. Droga, którą należy przejść, aby znaleźć się w reprezentacji, jest bardzo długa, nie mówiąc o większym udziale w grze na boisku. To dla mnie bardzo wzruszający moment - stwierdził.

Krok po kroku w osiągnięciu celu

Na koniec Janusz zdradził, w jaki sposób drużyna podchodzi do kolejnych zmagań. Na reprezentację Polski wciąż bowiem czekają wyzwania do zrealizowania.

- Teraz myśleliśmy tylko i wyłącznie o tym turnieju. Zawsze powtarzamy, że koncentrujemy się na każdym kolejnym meczu, bez względu na rangę. Chcemy wygrywać wszystko, co się da. Zdajemy sobie sprawę, że jesteśmy w grupie drużyn, która może myśleć o zwycięstwie w mistrzostwach Europy czy podczas kwalifikacji olimpijskich i nie da się zawsze odnieść triumfu. Trzeba sobie zdawać sprawę z tego, przeciwko komu gramy - zaznaczył urodzony w 1994 roku siatkarz.

- Niezwykle się cieszymy z sukcesu, ale w tym sezonie jeszcze mamy kilka rzeczy do wygrania - podsumował.

Czytaj także:
To trzeba zobaczyć! Tak siatkarze świętowali zwycięstwo w Lidze Narodów 
Usłyszał dramatyczną diagnozę. Kariera bohatera Polaków wisiała na włosku

Pomóż nam ulepszać nasze serwisy - odpowiedz na kilka pytań.

Czy Marcin Janusz był najlepszym rozgrywającym finałów Ligi Narodów 2023?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×