Piłkarz Lecha zginął w katastrofie lotniczej. Rodzina do dzisiaj nie poznała prawdy

Zdjęcie okładkowe artykułu: Materiały prasowe / Twitter /
Materiały prasowe / Twitter /
zdjęcie autora artykułu

W Polsce spędził zaledwie jedną rundę, ale to wystarczyło, by zdobył mistrzostwo kraju. W reprezentacji Zambii był natomiast wielką gwiazdą. Zginął w katastrofie lotniczej, wraz z kolegami z kadry. To był dramat, który wstrząsnął całym światem.

W tym artykule dowiesz się o:

Początek lat 90. ubiegłego wieku to okres, w którym Polska przechodziła transformację. Zmieniała się także ligowa piłka. Do naszych klubów zaczęli trafiać piłkarze z różnych zakątków świata, w tym z Afryki. Jednym z nich był Derby Mankinka. Pomocnik, który w swoim kraju był wielką gwiazdą, ale grając w barwach Lecha Poznań, rozczarował kibiców.

Zanim jednak Mankinka trafił do Wielkopolski, przebył długą drogę. Urodził się w Zimbabwe. Miał szczęście, bo nie wychowywał się w biedzie. Jego rodzina była dość zamożna, dzięki czemu mały Derby mógł skupić się tylko na futbolu. Uczył się go w zespole Darryn Textiles Africa United, który jest dobrze znany polskim kibicom. Tam lekcje kopania piłki pobierali m.in. Dickson Choto, Costa Nhamoinesu czy Dzikamai Gwaze.

Derby Mankinka w górnym rzędzie trzeci od lewej (numer10.blox.pl)
Derby Mankinka w górnym rzędzie trzeci od lewej (numer10.blox.pl)

Mankinka wyjechał jednak z Zimbabwe. Trafił do klubu Profund Warriors z Zambii. I to ten kraj postanowił reprezentować. W kadrze, która nosi przydomek "Chipolopolo" ("Miedziane Pociski"), był wielką gwiazdą. Klasę potwierdził w 1988 roku, na igrzyskach olimpijskich w Seulu. Kwestią czasu były jego przenosiny do europejskiej ligi. Tak się zresztą stało rok po igrzyskach, ale wybór afrykańskiego pomocnika był dość zaskakujący.

Do Polski przez Tadżykistan

Derby zdecydował się transfer do klubu z Tadżykistanu. Pamir Duszanbe występował wówczas w ekstraklasie Związku Radzieckiego. Zambijczyk mógł zatem liczyć, że dobrymi występami zwróci na siebie uwagę któregoś z tamtejszych potentatów.

Plany planami, ale życie brutalnie je zweryfikowało. Mankinka zagrał w Pamirze trzy mecze. To oznaczało, że znowu musiał spakować walizki i ruszyć w świat. Wtedy z pomocą przyszedł Wiesław Grabowski. Menedżer świetnie znany w Afryce, który do Polski sprowadził wielu zawodników z tego kontynentu. Grabowski, przy współpracy z Jerzym Kopą, zaoferował piłkarza z Zambii Lechowi.

Poznaniacy przystali na transfer, ale pod warunkiem, że umowa będzie obowiązywała tylko przez cztery miesiące. Piłkarz musiał zatem się wykazać, aby myśleć o dłuższym pobycie w naszym kraju. On sam zresztą nie chciał być rezerwowym, by tylko pobierać wypłatę.

- Jest tu paskudnie zimno. W Zambii czołowi gracze zarabiają dziesięć razy mniej niż w Polsce. Jeżeli miałbym siedzieć na ławce, to natychmiast wracam do Zambii - mówił Mankinka (za numer10.blox.pl).

Egzotyczny transfer wzbudził ogromne zainteresowanie. Reprezentant Zambii był bowiem pierwszym czarnoskórym piłkarzem w historii Lecha. Pojawił się jednak pewien problem. To trener Henryk Apostel prowadzący wówczas "Kolejorza". Późniejszy selekcjoner reprezentacji Polski nie chciał tego pomocnika w swojej drużynie. W efekcie Mankinka często trenował indywidualnie i miał małe szanse na grę.

- Ja go nie chciałem i dopóki ja trenuję Lecha, u mnie taki piłkarz grać nie będzie - mówił Apostel. Szkoleniowiec Lecha ostatecznie pozwolił zadebiutować zawodnikowi z Afryki. Mankinka rozegrał trzy mecze (łącznie 115 minut). W jego grze nie było błysku, z którego słynął w drużynie narodowej. "Kolejorz" w sezonie 1991/92 został mistrzem Polski, a więc i Zambijczyk mógł wpisać ten sukces do swojego CV. Wraz z końcem sezonu poznaniacy nie przedłużyli jednak z nim kontraktu. Derby po raz kolejny musiał ruszyć w świat, aby zarobić na życie.

- Moim zdaniem Mankinka nie otrzymał jednak należytej szansy na zaprezentowanie swoich walorów. Przyznam, że chcieliśmy ubarwić nieco naszą drużynę, przyciągnąć więcej kibiców na trybuny - mówił po rozstaniu z zawodnikiem z Afryki Stefan Antkowiak, szef piłkarskiej sekcji Lecha.

Ruszył do Arabii, a tam... znowu Polak

Arabia Saudyjska w latach 90. ubiegłego stulecia kusiła piłkarzy dobrymi pieniędzmi, ale do tego kraju nie trafiały gwiazdy, lecz zawodnicy drugoplanowi. Tacy jak właśnie Mankinka. Po nieudanej przygodzie z Lechem wylądował on w ekipie Al-Ittifaq. Tak się złożyło, że prowadził ją wówczas Polak Wojciech Łazarek.

Były trener reprezentacji Polski dał Mankince szansę. W jego drużynie reprezentant Zambii był ważną postacią, stał się jedną z gwiazd. Al-Ittifaq grało tak dobrze, że mistrzowski tytuł miało na wyciągnięcie ręki.

- Cztery kolejki przed końcem sezonu mój zespół był na pierwszym miejscu, miał trzy punkty przewagi. Król przerwał jednak rozgrywki ze względu na mecze reprezentacji - opowiada Łazarek na blogu numer10.blox.pl.

Drużyna polskiego trenera wyjechała na luksusowy obóz do Emiratów Arabskich. Z zespołem jednak nie poleciał Mankinka oraz jego rodak Kelvin Mutale. Zależało im, aby udać się na zgrupowanie drużyny Zambii, a przy okazji spotkać się z rodzinami.

- Tłumaczyłem im, że na razie jesteśmy biedni, ale jeśli wygramy mistrzostwo, będziemy bogaci. Chciałem, żeby nie jechali. Pokiwali głowami, ale następnego dnia włożyli mi słuchawki na uszy, usłyszałem z kasety głosy ich dzieci. Nie jestem człowiekiem bez serca, dlatego podpisałem zgodę - dodaje Łazarek.

Polski szkoleniowiec jakby wtedy coś przeczuwał. Zambia walczyła o awans do mistrzostw świata 1994 i spisywała się na tyle dobrze, że mundial był na wyciągnięcie ręki. Potwierdzić to miał prestiżowy mecz z Senegalem. Niestety, Mankinka z kolegami nie dolecieli do tego kraju. Wszystko przez katastrofę lotniczą.

Awaria silników i błąd pilota

Był 27 kwietnia 1993 roku. Zambijscy piłkarze wsiedli na pokład wojskowego samolotu Buffalo CT 15. Maszyna wymagała dwóch tankowań. Pierwsze odbyło się w Kongu. Już wtedy zauważono, że jeden z silników szwankuje. Mimo to samolot kontynuował podróż.

Dramat rozegrał się po zakończeniu drugiego międzylądowania. Maszyna wzbiła się w powietrze w Gabonie. Niedługo później zapalił się silnik. Tragedii można jednak było uniknąć, ale błąd popełnił pilot. Mężczyzna był przemęczony, przez nieuwagę wyłączył sprawny silnik, a nie ten, który już płonął. Skończyło się to wielką tragedią.

Maszyna spadła do wód Atlantyku. Nikt nie miał szans na przeżycie. Zginął nie tylko Mankinka, ale także pozostali piłkarze reprezentacji Zambii, trenerzy oraz załoga samolotu. Łącznie 30 osób.

- Kiedy byliśmy już w Emiratach, oglądaliśmy wiadomości CNN. W południe podali, że samolot z reprezentacją Zambii na pokładzie runął do morza i nikt nie ocalał - wspomina Łazarek. - Byłam wtedy kupić materiały pod budowę naszego nowego domu. Zmęczyłam się i z bratem weszliśmy do sklepu po picie. Wtedy usłyszeliśmy komunikat w radio. Początkowo nie wierzyliśmy w to, co mówią. Wróciłam do domu i znowu o tym mówiono. Wtedy straciłam kontakt z rzeczywistością - mówi Doreen, żona Mankinki.

Czy ktoś ukrywa prawdę?

Ten opis to oficjalna wersja wydarzeń, ale nie ma pewności, że prawdziwa. Gaboński rząd przygotował raport na temat katastrofy dopiero po dziesięciu latach. Za przyczyny tragedii uznano awarię silnika i błąd pilota, ale wszystkie dokumenty utajniono. Nie ma zatem żadnych informacji, które by to potwierdziły.

Sprawy w swoje ręce postanowiły wziąć dzieci Mankinki. Były piłkarz Lecha osierocił trójkę pociech - dwie córki oraz syna. Diana, Debbie i Debby próbują poznać prawdę.

- Tak naprawdę do dzisiaj nie wiemy, dlaczego nasz ojciec umarł. Dlaczego rząd Gabonu nie chce nam przekazać raportu na temat katastrofy? Ktoś może powiedzieć, że to było aż 21 lat temu. Dla nas jednak każdy dzień przypomina o tej tragedii. Za 50 lat będziemy czuć to samo. Zapewniam, że jeżeli my umrzemy, to nasze dzieci nadal będą dążyć do tego, aby poznać prawdę na temat śmierci dziadka - mówi Diana Mankinka.

Bbc.co.uk
Bbc.co.uk

Na razie nic nie wskazuje na to, aby miał nastąpić przełom w sprawie. To wszystko sprawiło, że najbliżsi Derby'ego mają wstręt do futbolu.

- Oglądałam mecze, gdy grał mój mąż. Po co miałabym to teraz robić? Nie mam po co oglądać futbolu. Dla mnie ten sport umarł razem z mężem w tamtym samolocie - mówi wdowa po piłkarzu.

- Może zakochałabym się w futbolu, gdybym wiedziała, dlaczego umarł. Nie mogę skupić się na meczu. Dla mnie lepiej będzie, jeżeli w ogóle nie będę myśleć o piłce - dodaje córka Diana.

Derby Mankinka w chwili śmierci miał zaledwie 27 lat. Tragedia sprawiła, że Zambia nie zakwalifikowała się na mistrzostwa świata, a Al-Ittifaq nie zdobyło mistrzostwa Arabii Saudyjskiej.

Zobacz wideo: zamieszki w Grecji

Źródło artykułu: